Wojna była we Francji Ludwików najważniejszym zajęciem: cała wielka machina państwowa, kierowana wolą absolutnego władcy, zwrócona była na cele związane z armią. Wśród śmiałków oferujących swe usługi francuskiej koronie znalazł się 20-letni oficer irlandzki Richard Hennessy.
Nikogo nie powinno dziwić, że pod rozkazami króla Francji służył cały regiment synów „Zielonej Wyspy”, Bo czyż nie może być coś bardziej naturalnego niż fakt zaciągnięcia się Irlandczyka na służbę do najgroźniejszego przeciwnika Anglii? W Irlandii świeże były jeszcze podówczas wspomnienia bojów stoczonych przez flotę francuską z anglo-holenderską, a blask Króla-Słońce oświetlał również jego syna.
Po bitwie pod Fontenoy nasz bohater trafił do garnizonu w Ile de Ré, w departamencie Charent. Spokojny krajobraz okolic rzeki Charente bardzo urzekł młodego wojownika; w dodatku specjalnością tych okolic okazała się eau-de-vie, destylat winny, a Richard Hennessy – jak na prawdziwego żołnierza przystało – ponad wszystko był znawcą i wielbicielem trunków. Cóż, młody człowiek zasmakował w lokalnym specjale tak bardzo, że postanowił podzielić się swoim odkryciem z rodziną i przyjaciółmi w Irlandii. Przesłał więc do ojczyzny kilka baryłek, które spotkały się z przyjęciem niezwykle entuzjastycznym. Przywykłym do whiskey i piwa rodakom Richarda destylat z Francji wydawał się alkoholem wyszukanym i wytwornym. To zachęciło Hennessy’ego do podjęcia dalszych działań – 10 września 1765 roku utworzył własną firmę – Maison de Hennessy, a jej symbolem zaczerpniętym z rodzinnego herbu stała się ręka dzierżąca topór.
Pomysł okazał się trafny. Energia i przedsiębiorczość młodego żołnierza znalazły ujście w działaniach bardzo przypominających… kampanie wojskowe. Bezustanne podróże, ciągłe zdobywanie nowych terenów, pozyskiwanie nowych ludzi, nowych rynków stało się chlebem powszednim dla Richarda. Firma kwitła, a jej założyciel nie ustawał w podbojach.
W owych czasach nie mogło to być bezpieczne zajęcie. W czasie jednej podróży Richard Hennessy dosłownie cudem uratował się z tonącego, do cna zniszczonego okrętu. Nie odebrało mu to jednak fantazji, a śmiałością poczynań, wyobraźnią i smykałką do interesu zakasowałby i dziś nie jedną grubą rybę biznesu. Wystarczy wspomnienie, że w roku 1794 rozpoczął działania mające na celu zdobycie kolejnego rynku, jak się później okazało najbardziej chłonnego, o znaczeniu kluczowym w światowym handlu – w tym bowiem roku Maison de Hennessy sprzedał pierwszą partię swojego koniaku do Stanów Zjednoczonych Ameryki, które właśnie zadeklarowały swój niepodległy byt.
Od tego czasu minęło już siedem pokoleń, firma kwitnie nieprzerwanie od kilku stuleci. Zawdzięcza to nie tylko podbojem nowych rynków. Jej założyciel, jak na wojskowego przystało, był doskonałym strategiem. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że powodzenie kampanii zależy od dobrze zabezpieczonych „tyłów”. Na język producentów destylatów ta maksyma przekładała się w sposób następujący „Przechowuj to, co masz najlepszego w najodpowiedniejszych warunkach”.
Toteż natychmiast po rozpoczęciu działalności firmy Hennessy kazał zbudować na brzegu rzeki Charente magazyn, który do dziś nazywany jest Le Chai du Fondateur, czyli Piwnica Założyciela. Tutaj pozostawił najcenniejszy po sobie legat – beczki z destylatem winnym najwyższej jakości. Każda kolejna generacja dodawało tutaj swoją „cegiełkę”, a raczej, w tym wypadku, beczkę. To właśnie dzięki tym od setek lat przechowywanym zbiorom powstał najnowszy produkt firmy, koniak nad koniakami, trunek zupełnie wyjątkowy, na cześć założyciela nazywany Richard Hennessy.
Stanowi on kompozycję ponad stu destylatów, z których najstarsze złożono na przechowanie jeszcze na początku XIX wieku! Te właściwości poszczególnych składników spotęgowane zostały przez długotrwały proces dojrzewania w dębowych beczkach. W rezultacie otrzymano trunek niemający sobie równego, o mocnym bukiecie składającym się z harmonijnych sekwencji aromatów. Znawca odnajdzie w nich zarówno wanilię, jak i zioła, pieprz aż po delikatny aromat kwiatowy. Na podniebieniu doświadczony koneser wyczuje tu finezyjny posmak dębu, nutę dojrzałego owocu wyraźnie łagodzącą całość, a na koniec doszuka się nut „rancio” (nazbyt dojrzałego wina likierowego nienadającego się już co prawda do picia, ale niezwykle cenionego ze względu na własności aromatyczne).
Cóż może być godniejszego polecenia na długie zimowe wieczory, niż kieliszek trunku niezrównanego, prawdziwego króla wśród alkoholi słynnej eau-de-vie, jednym słowem, koniak? Ta cudowna mieszanka destylatów winnych, która powstać może tylko w pewnych ściśle określonych rejonach Francji już od ponad dwustu lat jest natchnieniem poetów, polityków, uczonych, niezastąpionym towarzyszem zarówno męskich poważnych rozmów, jak i samotnych rozmyślań. Zachwycał się koniakiem Talleyrand i król Jerzy IV. Jeżeli koniak jest królem pośród trunków to jego odmianę, słynny Hennessy z pewnością możemy określić mianem cesarza. To, co w tej chwili pijemy jako napój tej marki, powstało dzięki niezupełnie zsynchronizowanej i raczej nieświadomej współpracy kilku panów różnych narodowości – był wśród nich pewien irlandzki oficer, angielski król i francuski bednarz. Koniak, jak wszystkie twory człowieka noszące w sobie piętno genialności jest po części dziełem przypadku.
NTNWP
2012-09-10 at 04:43Jeszcze jedna setka dzisiaj, bo poranek świta!