W usługach zarobki coraz gorsze
Zanikanie miejsc pracy w przemyśle w krajach wysoko rozwiniętych ma bardzo przykre i dolegliwe konsekwencje społeczne. Niegdyś przemysł dawał miejsca pracy stabilne i wysoko płatne. Potrzebni byli wyspecjalizowani robotnicy, inżynierowie, operatorzy skomplikowanych maszyn. W Stanach Zjednoczonych i Europie Zachodniej robotnicy przemysłowi stali się klasą średnią. Dzięki silnym związkom zawodowym uzyskali też rozmaite przywileje. W USA przed kryzysem roku 2008 średnie wynagrodzenie robotników w zakładach samochodowych wynosiło 35,36 dolara na godzinę plus ubezpieczenie zdrowotne i plan emerytalny. Rocznie pracownicy Forda czy General Motors zarabiali około 60 000 dolarów.
Tymczasem wynagrodzenia w usługach są zwykle znacznie niższe, zwłaszcza w tych mało skomplikowanych – w gastronomii, handlu, firmach kurierskich. Na ogół są zbliżone do płacy minimalnej. W Stanach Zjednoczonych zmniejszanie się zatrudnienia w przemyśle jest jednym z powodów stagnacji dochodów i ubożenia klasy średniej.
Globalne procesy, które niepokoją rządy bogatych krajów, są korzystne dla rynków wschodzących, do których Polska wciąż się zalicza. Wciąż jesteśmy beneficjentami outsourcingu, co ma dobre i złe strony. Dobre – bo tysiące osób znalazło pracę w fabrykach, które w Polsce zbudowały zagraniczne korporacje. Złe – bo są to miejsca pracy zwykle nisko kwalifikowane i w dodatku czułe na szoki przychodzące z zewnątrz. Przed kilku laty przekonali się o tym pracujący w polskich zakładach Fiata.
Zielony Obama
Reindustrializacja ma być jednym z celów polityki gospodarczej realizowanej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Zapowiedział to Jarosław Kaczyński.
- To, czego pilnie potrzebujemy, to nie trzymiesięczny plan, ani nawet trzyletni plan, ale długoterminowa, wieloletnia strategia, mająca odwrócić siły, które przez dziesięciolecia konspirowały przeciwko klasie średniej – twierdzi amerykański prezydent Barack Obama. – Fundamentem silnej klasy średniej musi być gospodarka, która generuje więcej dobrych miejsc pracy w trwałych, rozwijających się branżach. Jednak jak to zrobić, nie wyjaśnia. Obama zapowiada utworzenie Instytutu Innowacji, ale mało kto wierzy, by mogło się to przyczynić do zwiększenia udziału produkcji przemysłowej, a tym bardziej tworzenia miejsc pracy w przemyśle. W dodatku Obama za „dobre miejsca pracy” uważa te, tworzone w przemyśle związanym z zieloną energią. Tymczasem branża ta wymaga dotacji (bezpośrednich lub ukrytych), a tym samym zwiększa obciążenia podatkowe w innych gałęziach przemysłu.
Reindustrializacja jest też modnym hasłem w Unii Europejskiej. W 2010 r. opracowana została strategia „Europa 2020”, w której zapowiedziano prowadzenie skoordynowanej polityki przemysłowej o szumnej nazwie „Polityka przemysłowa w erze globalizacji”. Komisja Europejska przygotowała też dokument „Silniejszy przemysł europejski na rzecz wzrostu i ożywienia gospodarczego”. Czytamy w nim: „Europa musi przywrócić swemu przemysłowi należną mu rolę w XXI wieku Jest to jedyny sposób, by zapewnić stały i zrównoważony wzrost gospodarczy, tworzyć miejsca pracy wysokiej jakości i rozwiązywać obecne problemy społeczne. Aby to osiągnąć, potrzebna jest kompleksowa wizja skupiająca się na inwestycjach i innowacjach, ale też zakładająca zmobilizowanie wszelkich środków dostępnych na poziomie całej Unii, a mianowicie jednolitego rynku, polityki handlowej, polityki w zakresie MŚP, konkurencji, środowiska i badań naukowych, na rzecz konkurencyjności europejskich przedsiębiorstw”.
Trudno jednak się zorientować, w jaki sposób Europa ma wzmocnić swój przemysł i stworzyć w nim nowe miejsca pracy.
Roboty zabierają pracę
Są cztery przyczyny kurczenia się udziału przemysłu w PKB i zatrudnienia w przemyśle w krajach wysoko rozwiniętych. Po pierwsze – wysokie koszty pracy. Po drugie – szybki wzrost wydajności i zastępowanie pracowników przez automaty i roboty. Według Boston Consulting Group wartość produkcji przemysłowej w USA wzrosła realnie dwukrotnie od 1972 roku. Ale zatrudnienie w przemyśle wytwórczym spadło o jedną trzecią z uwagi na gigantyczny wzrost wydajności pracy. Tylko w latach 2000–2010 zatrudnienie w amerykańskim przemyśle przetwórczym spadło o 5,7 miliona. Po trzecie – produkcję przemysłową można tak zorganizować, że nie wymaga pracy wykwalifikowanej. Dlatego przy odpowiednim zarządzaniu można zakłady produkcyjne lokować w krajach biedniejszych, gdzie siła robocza jest nisko wykwalifikowana, lecz tania. Są, rzecz jasna, w zakładach produkcyjnych wydziały wymagające wysokich kwalifikacji, np. projektantów czy konstruktorów. Bardzo często wielkie korporacje działy te lokują we własnym kraju, przenosząc do krajów biedniejszych to, co nie wymaga wysokich kwalifikacji, np. montownie. Po czwarte wreszcie – kraje rozwinięte mają wyśrubowane standardy dotyczące ochrony środowiska, co oznacza wyższe koszty dla przemysłu. Ani Barack Obama, ani Komisja Europejska nie przedstawiają żadnego pomysłu na usunięcie którejś z przyczyn outsourcingu produkcji przemysłowej do krajów rozwijających się.
W dokumencie Komisji Europejskiej jest jedna oczywista sprzeczność. Z jednej strony stwierdza się, że „przemysł europejski ma do czynienia z wyższymi cenami energii niż ceny dla przemysłu w innych gospodarkach rozwiniętych, takich jak USA, Kanada, Meksyk i Korea, a różnica w tych cenach rośnie od ostatnich dziesięciu lat”. Z drugiej zaś jest zapowiedź kontynuowania dotychczasowej polityki energetyczno-klimatycznej, a nawet jej zaostrzenia. Jeżeli energia pozostanie droga – także w relacji do głównych światowych konkurentów – to jak przemysł ma się szybciej rozwijać?
Bogata Norwegia idzie wbrew trendom
Produkcja przemysłowa zwykle rośnie szybciej niż PKB, gdy jest dobra koniunktura, a podczas recesji spada głębiej niż PKB. Ale w długim okresie jej udział w PKB w krajach rozwiniętych spada. Innymi słowy, statystyki nie pokazują, by następowała reindustrializacja w krajach najbogatszych. Natomiast w krajach biedniejszych udział przemysłu w PKB jest zwykle większy niż w krajach bogatych, a nawet rośnie. W Europie wyjątkiem jest Norwegia, której duża część PKB jest związana z wydobyciem ropy i gazu. W Polsce udział przemysłu jest nieco wyższy niż średnia w Unii Europejskiej i w ciągu dziesięciu lat wzrósł o blisko 2%.
W Stanach Zjednoczonych produkcja przemysłowa wzrosła w latach 2009-12 o 16,4%, gdy PKB w tym samym czasie tylko o 6,4% W roku ubiegłym produkcja przemysłowa wzrosła o 6,2%, czyli znacznie więcej niż PKB (2,5%). Dane te można by uznać za jaskółkę reindustrializacji, ale produkcja przemysłowa wciąż nie powróciła do poziomu z roku 2007, gdy PKB już powrócił. Po prostu w latach 2008-09 załamanie produkcji przemysłowej w USA było głębsze niż załamanie całego PKB i wyniosło 15%.
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.