Kim tak naprawdę był ów właściciel najdłuższych (i najstaranniej wypielęgnowanych) wąsów w historii malarstwa? Wielkim geniuszem czy pospolitym hochsztaplerem? Szarlatanem czy wizjonerem?
Z całą pewnością był Dalí twórcą najbardziej szalonych, najbardziej „odlotowych” płócien, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę tylko dzieła surrealistów. Czy to co robił było „wielkim oszustwem” – jak chce część krytyki i niemała liczba kolegów-artystów, czy przeciwnie – dowodem wielkiego talentu, wspaniałej imaginacji, przejawem osobowości tak niezwykłej, że wręcz niemającej sobie równych w historii sztuki – jak uważa publiczność?
Ta ostatnia, jak zwykle „głosując nogami” staje jednoznacznie „za”, i to niezależnie od szerokości geograficznej. Dowodem choćby wystawa prac Dalego, która miała miejsce kilka lat temu w warszawskiej Królikarni, gdzie cierpliwa kolejka stała karnie w kilometrowym ogonku wzdłuż ogrodzenia parku przez cały czas jej trwania…
Salvador Dalí urodził się w 1904 roku w hiszpańskiej miejscowości Figueras, niewielkim miasteczku położonym na północ od Barcelony w pobliżu granicy z Francją, bardzo blisko morza.

Zatoka Portlligat, krajobraz składający się z szeregu chat rybackich, którym zachwycił się artysta, i jego dom, obecnie muzeum.
I ten właśnie nadmorski pejzaż – plaża w skalistej zatoczce, z widocznym w dali łańcuchami gór pozostało już w nim na zawsze. Do końca życia pozostał wierny krajobrazowi dzieciństwa. Doskonale jest to widoczne na jego płótnach, wiele z nich ma za tło, lub też wpleciony jest w nie jakiś fragment typowego dla Hiszpanii pejzażu.
Salvador, drugi syn zamożnego prawnika, dzieciństwo miał z pewnością szczęśliwe. Zajmowała się nim niezwykle pobłażliwa niania, pierwszym nauczycielem rysunku został miejscowy oryginał-artysta, a ulubionymi towarzyszkami konwersacji przyszłego twórcy „Płonących żyraf” były… wysiadujące przed kościołem żebraczki. Nic więc nie hamowało rozwoju osobowości małego Dalí – spacerując z nianią, ucząc się rysunku, obserwując w zatoce łodzie rybackie marzył i wiedział jedno – że kiedyś będzie wielki.
„W wieku lat sześciu chciałem zostać kucharzem. – pisał w pamiętnikach. Kiedy skończyłem 7 lat – Napoleonem. I od tej pory moje ambicje nieprzerwanie rosły”. W szkole artystycznej jego błyskotliwość bez najmniejszych przeszkód rozwijała się nadal – w tym też okresie po raz pierwszy zetknął się z teorią psychoanalizy, która absolutnie zawładnęła jego bujną wyobraźnią. Młodzieniec, który dotąd nigdy niczego nie traktował poważnie, został całkowicie pochłonięty przez wizje Zygmunta Freuda.
Taka fascynacja nie była w owym czasie niczym nowym w świecie artystów. Surrealizm, który wyrósł przecież z teorii podświadomości, inspirował już wcześniej Ernsta czy Magritte’a. Ale nikt dotąd nie przyjął logiki freudowskiej w sposób tak całkowity i tak absolutnie bez zastrzeżeń, jak uczynił to właśnie Salvador Dalí.

Salvador Dalí – najsłynniejszy chyba obraz z 1931 roku „Trwałość pamięci” (zwany także „Miękkie zegary” albo „Cieknące zegary”). Obraz ten jest symbolem surrealizmu.
„Po Freudzie – mawiał genialny Hiszpan – pozostało nam jedno do zrobienia: zerotyzować świat fizyczny”.
Dzieła Dalego to, w pewnym wymiarze, ilustracja do teorii Freuda, przełożenie jej na język obrazu. To senne, wyrosłe z podświadomości halucynacje człowieka XX wieku malowane tak, jakby wyszły spod pędzla mistrzów Odrodzenia. To pejzaże naszej duszy, odsłonięte, podobnie jak pas nadbrzeża w czasie odpływu w kraju dzieciństwa Mistrza. To świat, w którym wszystko jest na pozór takie jakie znamy, ale występuje w innej roli…
Oto Krzysztof Kolumb wychodzi na brzeg i odkrywa… pośladki młodej kobiety. Oto wizerunek młodej kobiety, do jej wnętrza, do wnętrza jej ciała prowadzą otwarte okna, w których widać wciąż ten sam pejzaż – niewielkiej plaży otoczonej skałami.
Od 1929 roku Dalí zajął się surrealizmem, który miał uczynić go sławnym. Ta fascynacja prowadziła do świata podświadomości przywoływanego podczas snu. Surrealizm bazował na teorii filozoficznej twórcy psychoanalizy Sigmunda Freuda. Obraz płonących żyraf czy topniejących zegarów stał się znakiem firmowym artysty.
Co stanowi o wielkości malarza?
Niczym nieskrępowana wyobraźnia i uczciwość, artystyczna uczciwość w pokazaniu własnego „ja”. Tak przynajmniej uważa J. G. Ballard, pisarz angielski, którego twórczość literacka jest w dużym stopniu odpowiednikiem tego, co robił Dalí w malarstwie. Ballard jest też autorem teorii wyróżniającej w twórczości artysty cztery fazy.
Pierwsza to obsesje fizjologiczne, jakby żywcem wyjęte z kartoteki Freuda – sflaczały penis, ekskrementy, przerażające meble, niespokojna geometria dziwacznych pokoi. Metafizyka snu dorastającego chłopca.
Faza druga to faza „polityczna”, a raczej, zgodnie z duchem tamtych lat (a są to lata trzydzieste) – dyktatorska. W tamtym czasie obsesją Dalego staje się… Hitler i Lenin. Maluje więc Führera z gigantycznymi piersiami mamki, przepasanymi skórzanym paskiem, Lenina z pośladkami przypominającymi monstrualnie wydłużone salami. Koniec II wojny światowej zbiega się w jego twórczości z końcem zainteresowań geopolityką.
Trzecia faza jest zupełnie niespodziewanie okresem religijności, oczywiście religijności à la Salvador Dalí, a więc raczej nie dającej się pogodzić z oficjalną nauką Kościoła.
Dalí, w przeciwieństwie do wielu innych artystów swych czasów (np. komunisty Picassa) był zwolennikiem konserwatyzmu, elitaryzmu i monarchii. Buntował się przeciwko kultowi przeciętności typowemu dla demokracji. Krytykował także pacyfizm i anarchię. Również w odniesieniu do sztuki cechowała go postawa antymodernistyczna. W swych „Myślach i anegdotach” wyraził między innymi myśl, że „od 1900 roku nie powstało nic wielkiego”.
I wreszcie faza czwarta, faza, w której Dalí pokazuje się ze strony zupełnie niespodziewanej – jako człowiek zafascynowany wielkimi odkryciami naukowymi, artysta, dla którego era atomowa jest czymś cudownym. Jego płótna stanowią teraz mieszaninę znaków inspirowanych przez fizykę nuklearną z madonnami i świętymi wspólnie ulegającymi niewidzialnym siłom Wszechświata.
Czy dzieła te, z tych czterech, tak zupełnie odmiennych okresów mogą mieć coś wspólnego? Oczywiście. Na wielu z nich widzimy samego Mistrza, jego wąsy, zawsze rozpoznawalny znak firmowy, i uśmiech, który zdaje się mówić – tak, to ja stworzyłem ten świat! I nieźle się przy tym bawiłem!
„Publiczność nie musi wiedzieć, czy żartuję, czy jestem poważny, bo nie wiem tego ja sam” – mawiał zapytywany o sens swojej twórczości.
Jego przeciwnicy zarzucają mu, że jeżeli był mistrzem, to tylko autokreacji, a jego największym dziełem był właśnie on sam. Odpowiedzią na to są obrazy Mistrza. Czy ktokolwiek z tych zawodowych „wybrzydzaczy” byłby w stanie wymyślić płonące żyrafy kroczące pośród niewiarygodnego krajobrazu lub zegary przelewające się przez kosmiczne stoły? Pytanie retoryczne, a Salvador Dalí może być o swojej miejsce w historii sztuki najzupełniej spokojny; spełniły się chłopięce marzenia snute nad zatoką Figueras niedaleko Barcelony – został kimś większym może nawet od Napoleona…
Barbara Jackowska
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.