Życie Steve’a Jobsa to historia o pełnym wzlotów i upadków losie człowieka oraz żywiołowej osobowości twórczego przedsiębiorcy, którego zamiłowanie do perfekcji i nieokiełznany zapał zrewolucjonizowały wiele różnych dziedzin: komputery osobiste, animację, tworzenie muzyki, telefony, komputery przenośne, system publikacji elektronicznych, a nawet model sprzedaży detalicznej.
Jobs nie był bynajmniej wzorem szefa ani człowieka, nie był gotowym przykładem do naśladowania. Sam prześladowany przez swoje demony, potrafił doprowadzać do furii bądź rozpaczy ludzi, którzy go otaczali. O osobach, z którymi pracował i rywalizował, wypowiadał się bez ogródek, czasem nawet brutalnie. Jak wspomina jego niechciana córka Lisa Brennan-Jobs „Był bogaty, ale chodził w dziurawych dżinsach. Odnosił sukcesy, ale rzadko się odzywał. Miał pełną gracji, elegancką figurę, ale był niezdarny, niezgrabny. Był sławny, ale wydawał się bardzo samotny. Wynalazł komputer i nazwał go moim imieniem, ale mnie nie zauważał. Miał w sobie brutalność, której towarzyszył jakiś rodzaj delikatności. Wszyscy traktowaliśmy go ulgowo, wybaczając mu jego dziwactwa, ciągłe ataki na innych, bo był też genialny, a czasem nawet miły i przenikliwy”.
Bezwzględny, bezlitośnie szczery i zimny. Osobowość jakby psychopatyczna, która – gdyby zdarzyła się w innym czasie i miejscu – łatwo mogła by się stać niebezpieczna dla społeczeństwa.
Jednak ta jego osobowość, jego namiętności oraz jego dzieła były, tak jak w przypadku oprogramowania oraz komputerów Apple, rewolucyjne i genialne. Historia Jobsa jest więc pouczająca, a przy tym zawiera przestrogę; nie brak też w niej lekcji nowatorstwa, charakteru, przywództwa oraz wartości.
Aha, i jeszcze jedna rzecz: potrafił „myśleć inaczej”.
Walter Isaacson – Steve Jobs. Wydawnictwo Insignis. Fragment ekskluzywnej biografii twórcy Apple’a – Steve’a Jobsa – (jedyna napisana przy jego współpracy, na podstawie 40 rozmów) pióra Waltera Isaacsona, autora bestsellerowych biografii Benjamina Franklina i Alberta Einsteina.
Oto burzliwe początki firmy Apple, ich pierwsze produkty i jak się spełnił Amerykański sen – droga Jobsa „od zera do miliardera”.
* * *

Mały Steven Jobs i jego ojciec Paul Jobs; w tle: dom, w którym mieszkał i słynny garaż w Los Altos, Kalifornia. To tam narodziła się legenda firmy Apple.
Komputery z graficznym interfejsem użytkownika
Apple II – 8‑bitowy komputer domowy sprzedawany przez firmę Apple Computer od 1977 r. (konstruktorem był Steve Wozniak) – wyniósł firmę Apple z garażu Steve’a Jobsa na szczyt nowej technologii. Sprzedaż rosła w niespotykanym tempie, od dwóch i pół tysiąca sztuk w 1977 do dwustu dziesięciu tysięcy w 1981 roku. Ale Jobs był niespokojny. Apple II nie mógł odnosić sukcesu bez końca, a on wiedział, że nie jest ważne to, ile pracy włożył w jego opakowanie, od kabla zasilającego po obudowę, komputer zawsze będzie postrzegany jako arcydzieło Wozniaka. Potrzebował własnej maszyny. Co więcej, chciał mieć produkt, który, według jego słów, odciśnie swoje piętno we wszechświecie.
Apple II (jeszcze bez graficznego interfejsu użytkownika) – przez szesnaście lat sprzedano prawie sześć milionów egzemplarzy. Żaden inny komputer nie odegrał tak wielkiej roli w rozwoju branży komputerów osobistych. Wozniak zasłużył sobie na miejsce w podręcznikach historii techniki projektem niesamowitej płytki obwodu i jej oprogramowania – jednego z najwybitniejszych przykładów jednoosobowego wynalazku XX wieku. Ale to Jobs umieścił płytki Wozniaka w przyjaznym pakiecie, z zasilaczem i fajną obudową. I to on stworzył firmę, która wyrosła na maszynach Wozniaka. Jak powiedział później Regis McKenna:
„Woz zaprojektował świetny komputer, ale gdyby nie Steve Jobs, jego komputer do dziś kurzyłby się w sklepach dla hobbystów”. Mimo to większość ludzi uważała Apple II za dziecko Wozniaka. Popchnęło to Jobsa do kolejnego wielkiego kroku, do czegoś, co mógłby nazwać swoim własnym osiągnięciem.
Z początku miał nadzieję, że marzenie to spełni Apple III. Nowy model miał mieć większą pamięć, ekran wyświetlał osiemdziesiąt znaków w linii zamiast czterdziestu, radził sobie także z wielkimi i małymi literami. Dając upust swojej pasji do przemysłowego projektowania, Jobs zadekretował rozmiar i kształt obudowy i nie pozwolił nikomu go zmienić, nawet kiedy zespoły inżynierów dodawały coraz więcej komponentów do płyt głównych. W rezultacie płyty były pozapychane i miały kiepskie złącza, które często się psuły. Apple III wszedł na rynek w maju 1980 roku i okazał się klapą. Randy Wigginton, jeden z inżynierów, podsumował to tak: „Apple III był trochę jak dziecko poczęte podczas grupowej orgii. Później wszystkich paskudnie boli głowa, widzą małego bękarta i każdy mówi: »To nie moje«”.
Jobs tymczasem zdystansował się od Apple’a III i gorączkowo szukał sposobów, by wyprodukować coś zdecydowanie innego. Na początku flirtował z ideą ekranów dotykowych, ale się sfrustrował. Na jedną z prezentacji tej technologii przyszedł spóźniony, wiercił się jakiś czas, a potem niespodziewanie przerwał inżynierom w połowie pokazu szorstkim „Dziękuję”. Byli zmieszani. „Mamy wyjść?” – spytał jeden z nich. Jobs powiedział, że tak, i złajał ich, że marnują jego czas.
Potem Jobs i Apple najęli dwóch inżynierów z Hewletta-Packarda, by stworzyli całkowicie nowy komputer. Nazwa, którą wybrał dla niego Jobs, zatkałaby nawet najbardziej zblazowanego psychiatrę: Lisa. Inni twórcy nazywali swoje komputery imionami swoich córek, ale Lisa była córką, którą Jobs porzucił, i wciąż nie potwierdzał jednoznacznie, że jest jej ojcem. „Może robił to z poczucia winy – mówi Andrea Cunningham, która pracowała z Regisem McKenną przy piarze tego projektu. – Musieliśmy zrobić z tego skrót, wymyślić dla niego jakieś rozwinięcie, żebyśmy mogli twierdzić, że to nie jest imię dziecka”. Rozwinięcie, które utworzyli, brzmiało „Local Integrated Systems Architecture” [Lokalna Zintegrowana Architektura Systemów] i choć nic nie znaczyło, stało się oficjalnym wyjaśnieniem nazwy. Inżynierowie używali innego rozwinięcia: „Lisa: Invented Stupid Acronym” [Lisa: wyssany z palca głupi skrót]. Wiele lat później, kiedy spytałem o tę nazwę, Jobs przyznał po prostu: „Oczywiście, że nazwałem go tak po córce”.
Lisa powstała jako warty dwa tysiące dolarów sprzęt oparty na szesnastobitowym mikroprocesorze (w Apple’u II użyto ośmiobitowego). Bez czarów Wozniaka, który wciąż po cichu pracował nad Apple’em II, inżynierowie zaczęli tworzyć prosty komputer z konwencjonalnym wyświetlaniem tekstu, nie potrafiąc wycisnąć z mocnego procesora niczego widowiskowego. Jobsa zaczął irytować fakt, że jego dzieło zapowiada się nieznośnie nudno.
Znalazł się jednak programista, który starał się tchnąć w ten projekt trochę życia – był to Bill Atkinson. Doktoryzował się właśnie z układu nerwowego i miał za sobą sporo eksperymentów z kwasem. Kiedy zaproponowano mu pracę w Apple, odmówił. Ale gdy firma ta wysłała mu bilet lotniczy w jedną stronę, Atkinson postanowił go wykorzystać i pozwolić Jobsowi spróbować się namówić. „Tworzymy przyszłość – powiedział mu Jobs na koniec trzygodzinnej gadki. – Niech pan pomyśli o surfowaniu na samym grzbiecie fali. To niesamowite uczucie. A teraz niech pan sobie wyobrazi, że wiosłuje na jej samym końcu. Zabawa jest o wiele gorsza. Niech pan tu zostanie i odciśnie swój ślad w świecie”. Atkinson tak zrobił.
Kudłaty, z wielkimi wąsami, niezdolnymi ukryć żywej mimiki twarzy, Atkinson miał coś z talentu Woza i coś z pasji Jobsa do naprawdę fajnych produktów. Jego pierwszym zadaniem było stworzenie programu, który śledziłby portfel akcji, automatycznie dzwoniąc do usługi Dow Jones, zapisując dane i rozłączając się. „Musiałem go napisać szybko, bo w prasie pojawiła się reklama Apple’a II przedstawiająca męża przy kuchennym stole, wpatrzonego w ekran monitora pełny wykresów cen akcji, i uśmiechającą się do niego promiennie żonę – ale taki program nie istniał, więc musiałem go napisać”. Potem stworzył na Apple’a II wersję Pascala, zaawansowanego języka programowania. Jobs protestował, uważając, że Apple’owi II wystarczy BASIC, ale powiedział Atkinsonowi: „Skoro tak ci na tym zależy, dam ci sześć dni, żebyś mnie przekonał”. Atkinsonowi się udało i Jobs od tamtej pory żywił dla niego szacunek.
Jesienią 1979 roku Apple hodowało trzy źrebaki, będące potencjalnymi następcami roboczego konia Apple II. Jednym był nieszczęsny Apple III. Drugim – projekt Lisa, który zaczynał Jobsa rozczarowywać. A gdzieś poza ekranem radaru Steve’a, przynajmniej na razie, istniał mały, sekretny projekt, funkcjonujący wtedy pod nazwą Annie, rozwijany przez Jefa Raskina, byłego profesora i nauczyciela Billa Atkinsona. Celem Raskina było stworzenie niedrogiego „komputera dla mas”, który byłby prostym w obsłudze domowym urządzeniem – samodzielną jednostką z komputerem, klawiaturą, monitorem i oprogramowaniem – i miał graficzny interfejs użytkownika. Raskin usiłował zainteresować swoich kolegów z Apple świetnym ośrodkiem badawczym, w samym Palo Alto, które było pionierem takich rozwiązań.

Początki. Steve Wozniak i Steve Jobs w domowym garażu Jobsa w Los Altos w Kalifornii pracują nad pierwszym komputerem marki Apple (1 IV 1976 r.). Poniżej: pierwszy komputer – Apple I (to nie żart; on naprawdę tak wyglądał 🙂 ).
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.