Ten kryzys sprawił, że wiele prawd zapisanych w starych podręcznikach ekonomii trafia na śmietnik. A życie pisze nowe. Dziś, w trzecią rocznicę upadku Lehman Brothers, subiektywny przegląd upadłych mitów na temat gospodarki.
1. Nacjonalizacja jest złem? Nie w kryzysie
Przez dekady nacjonalizacja była uznawana za wrzód na zdrowym ciele gospodarki rynkowej. Najbardziej efektywną formą własności była w powszechnym mniemaniu własność prywatna.
Ale wystarczyło zaledwie kilka miesięcy finansowego załamania, aby ekonomiści przeprosili się z własnością państwową, i to w najbardziej wrażliwym segmencie gospodarki – finansach.
Gdy uginające się pod ciężarem długów amerykańskie banki traciły wypłacalność, rząd dopuścił do upadku Lehman Brothers. Ale szybko się zorientował, że efekt domina może zachwiać całym światowym systemem finansowym. Amerykanie znacjonalizowali największego ubezpieczyciela świata – AIG. Od tego momentu zasilanie banków państwowym kapitałem stało się modne. W ten sposób pomagano bankom w Ameryce i w Europie.
2. Pieniądze bez końca drukują tylko populiści? Bynajmniej!
Jeszcze kilka lat temu pomysł zażegnania kłopotów gospodarki poprzez dodrukowanie iluś tam miliardów euro czy dolarów byłby skwitowany przez ekonomistów i poważnych polityków stuknięciem w czoło.
Koncepcja, by przy każdej okazji puszczać w ruch maszyny drukarskie, była kojarzona z działaniami populistycznych polityków, a nie szacownych banków centralnych. Ale dziś ta sprawa wygląda zupełnie inaczej. Dziś Europejski Bank Centralny bez głosu sprzeciwu bankowców sączy na rynek coraz więcej euro, kupując obligacje emitowane przez państwa strefy euro, których nikt inny nie chciałby kupić.
Drukowaniem pieniędzy próbują ożywić gospodarkę Bank Anglii, amerykański zarząd Rezerwy Federalnej, a ostatnio, co wzbudza niemałe zaskoczenie, nawet Narodowy Bank Szwajcarii.
3. Być w strefie euro, czyli marzenie o elicie? Już nie
Trzy lata temu wszyscy się zastanawiali, kiedy Polska wreszcie zostanie zaproszona do elitarnego klubu – strefy euro.
Psioczyliśmy, że uprzedziła nas mała Słowacja, choć rząd zapewniał, że dążenie do „zapisania” Polski do Eurolandu jest treścią jego życia.
I co? Dziś już wcale nam się do strefy euro nie spieszy.
Okazało się, że to wcale nie jest taki ósmy cud świata, do którego przynależność jest polisą ubezpieczeniową dla każdego członka. I że sama przynależność do elitarnego klubu nie oznacza, że jest się zwolnionym od prowadzenia rozsądnej polityki gospodarczej.
Nawet będąc w strefie euro, można poruszać się na krawędzi bankructwa, czego za najlepszy przykład uważa się Grecję, a również potężne gospodarki Włoch czy Hiszpanii wzbudzają zaniepokojenie Eurolandu.
4. Ocena agencji ratingowej jak Sąd Ostateczny? Zapomnij!
Kryzys odbrązowił agencje ratingowe, czyli firmy zajmujące się wydawaniem ocen wiarygodności kredytowej papierom wartościowym.
Kiedyś potrójne A było dla emitenta danego papieru wartościowego (najczęściej akcji lub obligacji) biletem wstępu do finansowego raju i nikt nie odważył się zakwestionować oceny wydanej przez agencję.
To już przeszłość. Najpierw agencje ratingowe skompromitowały się, przyznając najwyższe oceny wiarygodności papierom dłużnym emitowanym m.in. przez Lehman Brothers, opartym m.in. na niespłacanych na czas kredytach hipotecznych.
Ostatnio, chcąc odzyskać w oczach inwestorów nadszarpniętą wiarygodność, zaczęły na wyścigi nadawać śmieciowe ratingi obligacjom emitowanym przez państwa strefy euro jak Portugalia czy Irlandia. Doszło do tego, że z ocen agencji ratingowych inwestorzy po prostu się śmieją. Kiedy agencja S&P obniżyła wiarygodność kredytową obligacji rządu USA z potrójnego A, inwestorzy… zaczęli jeszcze chętniej je kupować!
5. Cywilizowany kraj nie ingeruje w kurs swej waluty? Ależ skąd!
Kto by pomyślał jeszcze kilka lat temu, że poważne państwo w samym środku Europy, cieszące się ogromną wiarygodnością finansową, pójdzie na wojnę z rynkiem i zdecyduje się na ograniczenie giełdowych wahań kursu swojej waluty?
Na takie ruchy decydowały się kiedyś państwa o marnej reputacji, rządzone przez dyktatorów albo stojące finansowo pod ścianą.
Ostatnio okazało się, że bank centralny szanowanej Szwajcarii za nic miał ten historyczny kontekst i… ustalił minimalny poziom kursu szwajcarskiego franka w stosunku do euro.
Jak będzie trzeba, to Szwajcarzy wydrukują dowolną ilość franków, by kupować za nie euro i dolary i nie dopuścić do umocnienia się własnej waluty bardziej niż 1,2 franka za euro.
Jeszcze niedawno takie posunięcie pogrzebałoby wiarygodność Szwajcarii na świecie. Dziś wszyscy tylko pokiwali ze zrozumieniem głowami, bo nastawiona na eksport szwajcarska gospodarka cierpi przez nadmiernie mocnego franka.
6. Obligacje europejskich rządów pewną lokatą? To zależy
Szefowie banków w Europie Zachodniej drżą jak osiki na myśl o tym, co się stanie, jeśli Grecji zabraknie pieniędzy na spłatę wyemitowanych przez to państwo obligacji.
Bankowcy przez lata beztrosko napełniali nimi swoje portfele, ciesząc się jak dzieci, gdy rosło oprocentowanie. „Pewny zysk”, „gwarantowane oprocentowanie” – takie miały opinie obligacje emitowane przez kraje strefy euro.
Każdy finansista wie, że nie jest dobrze kupować obligacje egzotycznych krajów. Natomiast europejskie obligacje były traktowane jak murowana lokata.
Kryzys roku 2008 i kilku lat następnych to zmienił – już nikt nigdy nie kupi w ciemno obligacji nawet najbardziej renomowanego kraju, ślepo wierząc w jego wysoki rating i wypłacalność.
Maciej Samcik
Źródło: Wyborcza.biz
NTNWP
2012-11-26 at 05:19Kryzys odbrązowił agencje ratingowe, czyli firmy zajmujące się wydawaniem ocen wiarygodności kredytowej papierom wartościowym.