Gdyby autorzy walentynkowych kartek, SMS-ów, MMS-ów czy maili nie chcąc popadać w rutynę, zechcieli ukazać na nich prawdziwe siedlisko miłości, musieliby zamiast pięknego, czerwonego serca namalować jasnobrązowy, mocno pofałdowany mózg. Cóż, pewnie to nie byłoby takie ładne, ale za to zgodne z prawdą.
To zadziwiające, że w potocznym i wciąż powszechnym mniemaniu to serce kojarzymy z życiem uczuciowym, jakby nic się nie zmieniło od czasów Arystotelesa, który nazwał ten organ pierwszym i najważniejszym. Po nim, przez blisko 1900 lat (!), uznawano je za centralny ośrodek emocji – aż do 1628 r., kiedy angielski fizjolog William Harvey wyjaśnił jego prawdziwą funkcję – pompy tłoczącej krew do naczyń.
Nie zdegradowało to jednak utrwalonej w języku i tysiącach artystycznych dzieł sercowej symboliki. Bo kiedy w 1967 roku światowe media z napięciem śledziły każdy ruch skalpela dr. Christiaana Barnarda, który w RPA dokonywał pionierskiego przeszczepu serca, żona pacjenta drżała ze strachu, że po wyjściu z narkozy stanie się on innym człowiekiem i przestanie ją kochać. „Jak wszyscy sądziłam, że serce kontroluje wszelkie nasze uczucia i naszą osobowość” – przyznała po operacji.
A oto receptura na miłość
To jednak nie w sercu, lecz w mózgu rodzi się i trwa wszelka namiętność. Tak jak zazdrość, pożądanie, przywiązanie, również lęk przed utratą ukochanej osoby. Te wszystkie emocje, mniej lub bardziej bezpośrednio związane z miłością, przeżywamy za sprawą hormonów i substancji chemicznych krążących między komórkami nerwowymi. Chcecie poznać przepis na miłość? Trzeba zajrzeć do laboratoriów neurobiologów, którzy z coraz większą uwagą przyglądają się swoistej burzy chemicznej, wzniecanej przez amory.
„Odmierz kilka kropel dopaminy i połącz w równej proporcji z noradrenaliną” – tak mógłby wyglądać początek receptury na syrop, który zapewni miłość tyleż namiętną, co pełną euforii. Dodaj fenyloetyloaminy, a będziesz wielbić ukochaną osobę bez względu na jej wady. Wymieszaj z dużą ilością monoaminooksydazy i wazopresyny, by zapewnić sobie stałość w uczuciach. Jeszcze odrobina oksytocyny, która niczym szczypta pieprzu w potrawie wyostrzy zmysły oraz spotęguje uczucie rozkoszy. I już!
Sporządzoną miksturę należy przyjmować regularnie, najlepiej tuż przed snem, by wyciszony organizm mógł łatwiej przyswoić wszystkie składniki.
Cóż, gdyby to było takie proste! Magię miłości być może łatwo sprowadzić do reakcji chemicznych, ale trudno uwierzyć, by naukowcom udało się wyprodukować w laboratoriach esencję zdolną obudzić w kimkolwiek stan zakochania. Niektórzy zrazu mogliby ją nazwać toksyną zatruwającą szare komórki, bo miłosne zadurzenie coraz częściej bywa porównywane do kryzysów psychicznych, źle wpływających na codzienne funkcjonowanie i wypaczających rzeczywistość.
Miłość na zdrowie
Miłość uzależnia i może być przyczyną nerwicy natręctw – twierdzi między innymi psychiatra Donatella Marazziti (kontakt) z uniwersytetu we włoskiej Pizie. Nie jest to jedyna badaczka namiętności, która w uczuciach dopatruje się znamion choroby.
Helen Fisher (kontakt), antropolożka z Rutgers University w Nowym Jorku i Arthur Aron, psycholog ze Stony Brook University w Nowym Jorku, za pomocą bardzo wyrafinowanej aparatury skanującej aktywność poszczególnych części tkanki mózgowej odnaleźli u osób zakochanych wiele analogii do zaburzeń przypisywanych ludziom chorym – natrętne myśli stale krążące wokół oblubieńca, obsesyjną potrzebę bliskości, stan uzależnienia.
Oczywiście nie oznacza to, że miłość jest uczuciem złym i należy się jej wystrzegać tak jak zgubnych nałogów! Sporo badań pokazuje, że zakochanie służy zdrowiu, a ludzie pozostający w wieloletnich związkach dłużej żyją. W dodatku świadomość, że miłość może doprowadzić do szaleństwa – na szczęście trwającego dość krótko – daje wskazówkę, jak poprawić międzyludzkie relacje, polepszyć małżeńskie stosunki i ożywić romantyczne doznanie, które kiedyś rozkwitło, ale z upływem czasu przygasło na skutek rutyny i przyzwyczajenia.
Helen Fisher, przy okazji swoich badań nad wpływem miłości na ośrodkowy układ nerwowy, porównała obrazy mózgu z magnetycznego rezonansu jądrowego osób będących w fazie zakochania z tymi, u których namiętność natrafiła na poważny kryzys. Tej grupie pokazywano najpierw zdjęcia ludzi, do których nie przejawiali żadnych uczuć, a następnie fotografie twarzy osób, które bardzo kochali. I to właśnie te zdjęcia, w porównaniu z przedstawiającymi neutralne postacie, wyzwalały w ośrodkowym układzie nerwowym wydzielanie dopaminy. Tego samego związku, którym mózg zostaje zalany, gdy odczuwamy przyjemność lub wpadamy w sidła nałogu.
Skomentuj
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.