
41-letni Einstein w swoim biurze, Uniwersytet w Berlinie, 1920 r.
Tymczasem jednak uczony cieszył się nową rodziną, nową żoną… Na tyle, na ile to było możliwe. „Cieszę się” – zwierzał się przyjaciołom – „że Elsa nie ma pojęcia o nauce”. W ustach Einsteina był to komplement. Nie da się ukryć – autor najsłynniejszego równania świata był niestety klasycznym przykładem męskiego szowinizmu: „Moja definicja dobrej żony oscyluje gdzieś między świnią (chodziło zapewne o Malevę), a notoryczną sprzątaczką”, (czyli Elzą) – zwykł często mawiać. „Sprzątanie” otoczenia Einsteina nie było zadaniem łatwym, ani zapewne przyjemnym, a przecież nikt bardziej niż on, zmagający się samotnie w czterech ścianach swojego laboratorium z tajemnicami Wszechświata, tak nie potrzebował wsparcia i obecności kobiety. I to kobiety właśnie takiej jak Elza: łagodnej, dobrej i szczerej, ale i stanowczej. To ona, ta „nie mająca pojęcia o nauce” broniła Alberta przed nim samym – jego bezgraniczną naiwnością („Kiedyś jakiś cwaniak wmówił mu, że potrzebne nam są ruchome schody do naszego parterowego domku” – mawiała), jego bałaganiarstwem i niedbałością o strój (on sam nie przywiązywał do wyglądu zewnętrznego najmniejszej wagi), a wreszcie jego atakami melancholii.
Elsa twardą ręką trzymała cały dom, nieugięcie stała na straży finansów. To ostanie czyniła zresztą z pewną przesadą. Einstein jako laureat nagrody Nobla, a potem pracując w Stanach Zjednoczonych na specjalne zaproszenie rządu amerykańskiego, nie był człowiekiem ubogim, jednak na co dzień był ograniczany przez ostry reżim zaprowadzony przez małżonkę. Uczony często narzekał, że nie ma pieniędzy na swoje osobiste potrzeby. Finanse były powodem często wybuchających, niezwykle zajadłych i głośnych sprzeczek w stadle Einsteinów.
Drugie małżeństwo uświadomiło uczonemu ostatecznie, że harmonijne współżycie nawet z bliskim i kochającym człowiekiem jest trudniejsze nawet od rozwiązywania zagadek Wszechświata. „Każde kajdany mnie uwierają” – mawiał zrezygnowany.
Był jednak ktoś, kogo wielki Einstein kochał bez zastrzeżeń, którą rozumiał i w której towarzystwie był zawsze szczęśliwy… Osobą tą była siostra uczonego – Maja. Rodzeństwo razem się wychowywało, Maja podobnie jak on bezgranicznie kochała muzykę – czasy, kiedy siostra przyjechała do domu uczonego w Princeton, by osiąść tam na stałe, należały do najszczęśliwszych w jego życiu. Wreszcie miał u swego boku kogoś, kto dzielił jego pasję. Maja i Albert tworzyli doskonały duet – on grał na skrzypcach, ona akompaniowała mu na fortepianie; to były najmilsze chwile dla obojga – chwile całkowitego zapomnienia, oderwania się od rzeczywistości. Maja była człowiekiem wielkiego formatu. Niezwykle podobna do brata, do tego stopnia, że stojąc obok siebie wyglądali na parę bliźniąt, była zagorzałą wegetarianką. Powodem nie były względy zdrowotne, ale miłość do zwierząt.
Do najsmutniejszych spraw w życiu Einsteina należały jego stosunki z synem z pierwszego małżeństwa, Hansem Albertem. Łudząco podobny do ojca, niczym jednak nie przypominał go z usposobienia. Pedant, ubrany zawsze z niezwykłą starannością, nienagannie wytworny wielbiciel luksusu – już tylko te cechy mogły wytworzyć między nimi przepaść. Ale to nie było wszystko. Tryb życia Alberta – juniora, delikatnie mówiąc hulaszczy, był dla ojca zupełnie niepojęty. Byli jak ogień i woda, kochali się i nienawidzili jednocześnie, „z lekką tylko przewagą miłości” – komentowali wspólni znajomi. Jednak największą tragedią była śmierć Mai. Odeszła trzy lata przed swoim wielkim bratem, który pozostałby do końca swych dni niezrozumiany i samotny w domu, kiedyś tak gwarnym, gdyby nie Margot, pasierbica Einsteina. Pełna poświęcenia, gotowa była rzucić każde zajęcie, by mu towarzyszyć w jego przechadzkach. Uczony bowiem z biegiem lat coraz rzadziej opuszczał swoje laboratorium, a jeżeli to czynił, to tylko po to, by znaleźć chwilę wytchnienia na łonie natury. Lubił wtedy mieć Margot przy sobie.
Albert Einstein zmarł w nocy z 17 na 18 kwietnia 1955 roku. Ostatnie słowa wypowiedział po niemiecku. A ponieważ była wtedy przy nim tylko amerykańska pielęgniarka, nieznająca tego języka, pozostaną one dla nas na zawsze tajemnicą. Co chciał przekazać w ostatnich chwilach jeden z największych umysłów w historii rodzaju ludzkiego? Człowiek, o którym bez cienia przesady można powiedzieć, że zmienił świat i pchnął naszą rzeczywistość na nowe tory? Czy to możliwe, że do ostatniej chwili wahał się z ujawnieniem jakiegoś niezwykłego odkrycia? Może chciał czemuś zaprzeczyć, coś poddać w wątpliwość? Tego nie dowiemy się już nigdy.
Marquis Rawlins Cavendish-Bentick
2013-10-28 at 21:35Ciekawa strona, fajny design. Jeden szkopuł to, że wydaje mi się że autor nie jest Mohandasen Karamchandem Gandhim.
NTNWP
2013-06-04 at 20:58W 1956 roku (i w 1979) PWN wydało unikalną, niedostępną dziś książkę Leopolda Infelda „Albert Einstein, jego dzieło i rola w nauce”.
NTNWP
2012-09-09 at 21:57Rzeczywiście cudowny 🙂